czwartek, 3 grudnia 2015

25 GRUDNIA – ŚWIĘTO RADOŚCI SŁONECZNY NOWY ROK



Od milionów lat, od czasu gdy Ziemia rozpoczęła wędrówkę wokół swej macierzystej gwiazdy, jest taki jeden czas w roku – czas wyjątkowy, w którym wszystkie zjawiska przyrodnicze zamykają się kończąc rok stary i odradzają dając początek nowemu. W tym czasie dzień staje się najkrótszym w roku, aby po przesileniu zacząć się wydłużać codziennie po kilka minut. Na półkuli północnej proces ten ma miejsce w dniu 22 grudnia i zwany jest przesileniem zimowym (w odróżnieniu od wiosennego, w którym wszystko przebiega odwrotnie – noc ulega maksymalnemu skróceniu, aby ponownie zacząć się wydłużać). Nie ma w tym zjawisku niczego mistycznego, jest ono dokładnie zrozumiałe i wytłumaczalne, ale jest jeden warunek: w pełni może je pojąć tylko ten, kto posiada wiedzę na temat jego istoty! I właśnie posiadanie tej wiedzy jest kluczem do władzy nad umysłami tych, którzy takiej wiedzy nie mają.
Nie wiemy w jaki sposób ludzkość weszła w posiadanie owej wiedzy. Są tacy, którzy twierdzą, że została nam przekazana przez przybyszów z Kosmosu, ale nie brakuje też takich, którzy uważają, że zawdzięczać ją trzeba ludzkiemu intelektowi. Jakkolwiek się to odbyło nie ulega wątpliwości, że przed kilkudziesięciu wiekami jej nieliczni posiadacze szybko zrozumieli jej cudowną moc przemieniania trudów codziennego życia w nieustający stan leniwej rozkoszy. W konsekwencji narodził się stan kapłański. Być może pierwszymi kapłanami zostali naukowcy badający zjawiska zachodzące w przyrodzie, a może tylko ci, którzy z woli kosmitów stali się depozytariuszami przekazanej im wiedzy. W każdym razie kapłani przyozdobili wiedzę w fatałaszki mistycyzmu oraz celebry i tak powstała religia. Jeszcze tylko, dla wywołania większego wrażenia, wymyślono boga, czyli bat na niewiernych i w taki oto prosty sposób ludzkość uzyskała komplet narzędzi do sterowania prostym, niewykształconym ludem. Ten mechanizm obowiązuje do dzisiaj, bo żaden z obecnie działających kościołów niczym nie różni się od tego, który - przed tysiącami lat - był pierwszym i liczył kilku, może kilkunastu wyznawców oraz jednego lub dwóch darmozjadów, których wyznawcy mieli obowiązek utrzymywać. Nie zmieniło się także podejście kościoła do nauki, której zdobycze od wieków uznaje za zagrażające jego bytowi, ale przede wszystkim dobrobytowi darmozjadów, którzy dostatnio i wygodnie żyją korzystając z hojności wciąż przez siebie ogłupianych wyznawców.
Jednym ze sposobów owego ogłupiania jest coroczne opowiadanie ckliwej bajeczki o rzekomych narodzinach boskiego synka. Początkowo zadaniem bajeczki było przekazywanie kolejnym pokoleniom wiedzy o zjawiskach astronomicznych i przyrodniczych - wówczas za sprawcę wszystkich zdarzeń uznawano Słońce. Najstarsza znana bajeczka pochodzi ze Starożytnego Egiptu, gdzie funkcjonowała przed pięcioma tysiącami lat i opowiadała o cudownych narodzinach, życiu, męczeńskiej śmierci i zmartwychwstaniu słonecznego bóstwa o imieniu Horus. Kopie tej bajki znane są także w kulcie Mitry (mitraizm), zaś obecnie w chrześcijaństwie, a Jezus to wierna kopia Horusa i wspomnianego Mitry! Chrześcijańscy oszuści bardzo chcą byśmy wierzyli w ich bajdy o rzekomo przypadkowym zbiegu okoliczności w olbrzymim podobieństwie biografii tych bóstw. W coraz większym jednak stopniu ludzie przestają wierzyć oszustom, których jedynym celem jest wyciąganie od wiernych pieniędzy, gdyż rozsądek oparty na logice wyraźnie świadczy, że rzekome bóstwa to zwykłe kłamstwa, zmyślenia i zapożyczenia z wcześniejszych wierzeń niewykształconych, durnych ludzi.

Co zatem będziemy robili 25 grudnia? Będziemy świętowali! Ale nie narodziny kogoś, kto nigdy nie istniał. Świętować będziemy fakt, że Słońce codziennie coraz dłużej świeci, że coraz mocniej ogrzewa Ziemię, że coraz bliżej do wiosny i lata… I nie będzie w tym święcie żadnego oszukańczego mistycyzmu, nikt nikogo nie będzie straszył opowieściami o jakiejś wyimaginowanej winie i karze, nikt i nikomu nie będzie opowiadał bzdur o konieczności korzenia się nie wiadomo przed kim. Życie jest piękne, a ponieważ jest jednocześnie krótkie przeżywajmy każdy jego dzień jak największe święto, a dzień 25 grudnia niech będzie dniem szczególnym - Świętem Radości. Radosnych Świąt!

Dla usatysfakcjonowania zwolenników naukowego, precyzyjnego odwzorowania otaczającej nas rzeczywistosci dodam, że obecnie Święto Radosci powinniśmy obchodzić 22 grudnia. Data 25 grudnia wynika wyłącznie z tradycji, gdyż przesilenie zimowe przypadało na ten dzień na początku ery nowożytnej. Nasza zgoda na 25 grudnia nie jest jednak akceptacją chrześcijańskich kłamstw i zmyśleń. Gdy ostatecznie zaniknie zwyczaj świętowania rzekomych narodzin - wymyślonego przez cesarza Konstantyna - Jezusa, możliwe będzie świętowanie w atronomicznym dniu przesilenia.

piątek, 6 listopada 2015

JAK POWSTAŁY RELIGIE





Jeśli jesteś gotów, zrozumiesz przesłanie tego niewielkiego tekstu już teraz. Jeśli jednak nie zrozumiesz, nie trać nadziei, gdyż to czego obecnie potrzebujesz, to tylko nieco czasu jaki musi upłynąć, abyś go zrozumiał. W tym czasie zdobędziesz wiedzę, która pozwoli ci na skorzystanie z daru rozumu, ale już teraz musisz rozpocząć jej poszukiwanie. Nie przejmuj się, jeśli nie nastąpi to przed twoją śmiercią. Umrzesz może głupszy, ale jakie to ma znaczenie dla obecnych, przeszłych i przyszłych pokoleń?

Piszę dziś o powstaniu religii. Religie są zjawiskiem, które towarzyszy człowiekowi od ledwie kilku tysiącleci. Jak twierdzą ci, którzy żyją z datków pochodzących od ogłupionych religijnymi ideami wyznawców, powstały z woli bytu, który określają mianem boga. Czasem bóg ten ma jakieś imię, czasem go nie posiada, ale niemal zawsze charakteryzuje go ogromna niechęć, a nawet otwarta wrogość do tych, którzy nie chcą go wyznawać. Mimo to jego samozwańczy namiestnicy na Ziemi opowiadają o nim, że jest dobry, a nawet miłosierny. Do diabła z takim miłosierdziem, w imię którego można stracić życie!

Tymczasem analiza zdarzeń i towarzyszących im okoliczności wskazuje, że rzecz się miała diametralnie inaczej niż przedstawiają to owi „namiestnicy”, bowiem to oni religie wymyślili i stworzyli. Nie mieli przy tym większych problemów, gdyż trafili na dość podatny grunt, na którym zbudowali swoje największe kłamstwo wszechczasów. W każdym człowieku istnieje bowiem skłonność do wdzięczności za spotykające go dobro. Podobnie było i przed tysiącami lat, gdy myśliwy okazywał wdzięczność zwierzęciu, że dało się upolować, ziemi, że wydała plon, rzece, że użyźniła ziemię, Słońcu, że go ogrzało, Księżycowi, że w nocy oświetlił drogę… Działo się tak, gdyż nie posiadał wiedzy o mechanizmach decydujących o przebiegu zjawisk jakie go otaczały, a lęk przed głodem czy ciemnościami był uczuciem towarzyszącym mu na każdym kroku. To jednak nie stało się przyczyną powstania jakiejkolwiek religii – zjawiska te wywoływały co najwyżej chęć nawiązania bezpośredniego, duchowego porozumienia czy to ze zwierzęciem, czy z ziemią, rzeką, Księżycem lub Słońcem. Niemniej taki stan umysłu ówczesnego człowieka sprawiał, że stał się gotową podwaliną, na której można było zbudować to, co dziś określamy mianem religii. Ale do wzniesienia owej budowli trzeba było znacznie więcej.

Owo więcej przyszło dość nagle i pojawiło się niemal w tym samym czasie na kilku kontynentach. Tym, co nazywam słowem więcej była wiedza o cykliczności zjawisk występujących w przyrodzie, ich przyczynach i skutkach, powiązana z zaawansowaną wiedzą astronomiczną. Można dziś snuć rozmaite domysły o źródłach pochodzenia tej wiedzy, ale jedno nie pozostawia żadnej wątpliwości: pojawiła się ona w dość krótkim czasie niemal na wszystkich kontynentach, a świadectwem tego pojawienia są istniejące do dziś budowle, których charakter wskazuje, że były obserwatoriami astronomicznymi  lub odwzorowaniami zaobserwowanych układów gwiezdnych. Jakiekolwiek by nie były źródła owej wiedzy należy się zgodzić z faktem, że jej posiadaczami stali się ludzie, którzy albo byli jej twórcami (dziś nazwalibyśmy ich naukowcami), albo ją od kogoś otrzymali i stali się jej depozytariuszami. Pierwsza możliwość wydaje się mało prawdopodobna, gdyż naukowa pasja (oczywiście, gdyby ją posiadali) nie pozwoliła by im zaprzestać poszukiwań odpowiedzi na kolejne, pojawiające się pytania i wątpliwości. Tymczasem oni nie podjęli (prawdopodobnie z racji braku odpowiednich umiejętności) dalszych badań, a poprzestali na stworzeniu pseudonauki jaką jest astrologia. A zatem byli tylko depozytariuszami, którzy wiedzę otrzymali z zewnątrz za czym przemawia także sposób jej dalszego przekazywania. Oto bowiem do naukowego przekazu dodany został przekaz mitologiczny, ukazujący przebieg procesów następujących w otoczeniu w postaci ułatwiającego zapamiętanie mitu. Wynika stąd, że przekazujący wiedzę zdawali sobie sprawę, iż przekazują ją komuś, kto jej nie zniekształci tylko wówczas, gdy posługiwał się będzie prostymi odniesieniami do znanej sobie rzeczywistości. Dopiero przekaz pisany powodował, że mitologizowanie nie było konieczne, ale mity stały się już nieodłącznym elementem starożytnego świata, gdyż stworzyły bazę dla powstania religii w dzisiejszym rozumieniu tego pojęcia. Ostatecznie doszło do zjawiska, które polegało na oddzieleniu naukowego podejścia do rzeczywistości od przekazu mitologicznego. Depozytariusze przekazu mitologicznego, w obawie przed utratą swojego znaczenia, rozpoczęli walkę z kolejnymi odkryciami naukowymi, które zaczęły pomniejszać wartość i znaczenie ich religijnego przekazu. Nieuchronność zwycięstwa nauki nad mitologią spowodowała kolejne przekształcenie religii, która zaprzestała nawiązywania do jego bezpośrednich odniesień astronomicznych i przyrodniczych – pojawiły się wówczas chrześcijaństwo i islam, które z takim podejściem całkowicie zerwały zwracając uwagę wyznawców wyłącznie na osobę rzekomego stwórcy. Jedno tylko nie uległo zmianie - nadal pozostały największym oszustwem wszechczasów.


I tak oto mamy dziś do czynienia z religiami, które tylko w zarysach przypominają te z jakich same wyrosły, ale które po dziś dzień nie zaprzestały prowadzenia otwartej walki z wszelkimi przejawami postępu. Ich głosiciele doskonale zdają sobie sprawę z faktu, że największym ich wrogiem jest nauka. Zwalczają ją na każdym kroku starając się do minimum ograniczyć jej wpływ na bieżące życie społeczeństw. Nie jest to walka otwarta – prowadzona jest najczęściej podstępem, a przejawia się nie tylko w ograniczaniu dostępu młodych pokoleń do wiedzy, ale także na zakłamywaniu samej wiedzy. Przykładem tego ostatniego jest  istnienie teologii – idiotyzmu nad idiotyzmami, któremu nadano rangę nauki na równi z matematyką, fizyką, chemią, historią czy choćby filozofią. Inną, równie podstępną drogą jest ingerowanie w prowadzone badania naukowe lub też wdrażanie wyników tych badań. Temu celowi służyć mają tzw. klauzule sumienia – chyba najbardziej idiotyczny, a jednocześnie diaboliczny pomysł na zniewolenie ludzkich umysłów. Biada jednak takim naukowcom – już w momencie podjęcia klauzuli przekreślają oni cały swój dotychczasowy dorobek, gdyż wyżej stawiają durnotę, aniżeli dokonania własnego wolnego umysłu.

sobota, 3 października 2015

POCZĄTKI CHRZEŚCIJAŃSTWA - UJĘCIE SYNTETYCZNE


Czy zauważyliście, że na każde, zadane jakiemukolwiek księdzu, pytanie dotyczące budzących wątpliwości kwestii otrzymujecie odpowiedź, ale nigdy nie jest to odpowiedź satysfakcjonująca? Jest tak, gdyż odpowiedzi na podstawowe pytania i wątpliwości dotyczące chrześcijaństwa stanowią największe tajemnice Kościoła. Wśród nich największą, najgłębiej skrywaną i najmocniej bronioną jest fakt, że ktoś taki jak Jezus nigdy nie istniał. Nie było zatem żadnej matki Jezusa, żaden bóg nie musiał się trudzić, aby doprowadzić do jego poczęcia. Nigdy też nie miało miejsca choćby jedno z tych "zdarzeń", o których opowiadają pętający się w sutannach po świecie głosiciele "prawdy". Zapytacie zatem skąd się to wszystko wzięło, jakim cudem powstała religia, która pretenduje do roli jedynej najprawdziwszej? Tego wszystkiego dowiecie się z tego tekstu. Przy okazji zwróćcie uwagę na jedną prawidłowość: aby udowodnić jedno kłamstwo Kościół musiał stworzyć tysiące, dziesiątki, setki tysięcy rzekomych "dowodów", a kościelni pisarze musieli napisać tysiące książek wydanych w milionach egzemplarzy. Do obalenia tego kłamstwa wystarczy to jedno, niewielkie syntetyczne opracowanie. Opowiada ono o tym jak i kiedy powstało chrześcijaństwo. Opowiada o największym oszustwie ery nowożytnej - oszustwie, z którego wygodnie i dostatnio na koszt wyznawców żyją setki tysięcy darmozjadów w sutannach.

Zgodnie z oficjalną chrześcijańską narracją początki tej religii datuje się na okres zawarty w pierwszej połowie I wieku naszej ery, a głównym bohaterem wszystkich zdarzeń, w następstwie których religia ta powstała, miał być niejaki Jezus z Nazaretu. Pomijając kwestię istnienia lub nieistnienia Jezusa pojawia się zasadniczy problem: z jakiego on był Nazaretu? Taka miejscowość, ani większa, ani mniejsza, ani całkiem malutka, zarówno w "czasach" owego Jezusa, jak też w okresie poprzedzającem jego rzekomą działalność, ani też później nie istniała. Nie było Nazaretu ani w Judei, ani też w bliższej czy dalszej okolicy. Teraz Nazaret jest, ale jest to miasto, w którym pierwsze osadnictwo pojawiło się w kilka wieków po śmierci rzekomego Jezusa, a zostało wzniesione wyłącznie w celu potwierdzenia zamieszczonych w ewangeliach historyjek. Usłużni wobec Kościoła pseudoarcheolodzy mimo to znajdują "artefakty" mające potwierdzać istnienie osady Nazaret, choć jest to niemożliwe choćby z tej przyczyny, że w tym miejscu znajdował się... cmentarz żydowski, a Żydzi nigdy nie osiedlali się tam, gdzie grzebali swoich zmarłych. Od tej zasady nie ma żadnego odstępstwa, a im bardziej chrześcijanie upierają się przy swoich racjach, tym bardziej wydają się groteskowi w swoim uporczywym pozostawaniu w sferze kłamstw i zmyśleń. Skąd jednak wzięła się owa nazwa Nazaret? Najbardziej prawdopodobnym jest, że wywodzi ona swoje źródło od nazwy sekty jaka działała w judaizmie - nazarejczyków. Prawdopodobnie autor (lub autorzy o ile było ich więcej) ewangelii, w których owa nazwa jest podana słyszał o nazarejczykach i uznał, że wywodzi się ona od nazwy jakiejś miejscowości. Takie rozumowanie było oczywistym błędem, ale w czasie, gdy ewangelie były spisywane nikt tego nie umiał skorygować i tak już pozostało, że nie tylko Jezusa wymyślono, ale też nazwę miasta, w którym rzekomo się wychowywał.
A właśnie... jak to było w owym Jezusem - istniał naprawdę, czy nie? Odpowiedź brzmi jasno: nie istniał. Ale zanim tę kwestię omówię, muszę dodać kilka informacji, które pozwolą Czytelnikowi zrozumieć mechanizmy, które doprowadziły do zaistnienia nowej religii. Wszak zawsze jest coś na początku, tak było i tym razem. Wszystko o czym piszę zdarzylo się z woli jednego człowieka - cesarza rzymskiego o imieniu Konstantyn. To on, w latach 312-325, doprowadził do powstania kultu Jezusa. Dzisiaj nie wiemy, czy sam wszystko wymyślił, czy może wymyślili to wykonawcy jego woli, ale faktem jest, że to on ostatecznie postanowił, że kult Jezusa zastąpi kult boga Słońca Mitry, a przy okazji, choć kilkadziesiat lat później, wszystkie inne, istniejące w Cesarstwie kulty, w tym także  judaizm. Należy zaznaczyć, że Konstantyn jako cesarz był zwierzchnikiem wszystkich wierzeń i w związku z tym posiadał uprawnienia do podejmowania takich decyzji, tym bardziej, że sam był uznawany za boga.
Co jednak legło u podstaw owej decyzji Konstantyna? Co spowodowało, że w ogóle podjął się wysiłku grzebania w religijnej materii? Nie ma w tej mierze żadnych źródeł, a zatem można tylko przypuszczać, że miał on na względzie realizację własnych, dokładnie sprecyzowanych celów politycznych. Wśród nich na pierwszy plan wybija się chęć zwalczania judaizmu i wszystkiego co żydowskie, gdyż dostępne źródła historyczne wyraźnie wskazują, że Konstantyn był zaciekłym antysemitą. Poza tym cesarzem kierowała także potrzeba posiadania sprawnego i skutecznego narzędzia inwigilacji poddanych, ale nie wszystkich - nie interesowała go ani biedota, ani niewolnicy, gdyż miał na uwadze głównie oficerów armii, a także bogatych obywateli Cesarstwa. Źródła kościelne podają, że zamysłem Konstantyna była reforma chrześcijaństwa. Nic z tych rzeczy, gdyż żadne chrześcijaństwo wcześniej nie istniało. Powiem więcej: nie istniało chrześcijaństwo także bezpośrednio po roku 325, a to co wtedy powstało było tylko i wyłącznie kultem Jezusa utworzonym na bazie kultu Mitry.
Jak wyżej wspomniałem Konstantyn przede wszystkim chciał uzyskać uzasadnienie do eksterminacji Żydów, a poza tym potrzebował narzędzia do inwigilacji swoich poddanych. I na takich fundamentach zbudowano diabelski plan, do którego wykorzystano wspomniany wyżej kult boga Słońca o imieniu Mitra. W owym kulcie imię Mitra zastąpiono imieniem Jezus, w biografii bóstwa wprowadzono zmiany lokujące go w Judei, wprowadzono też kilka innych kosmetycznych zmian, aby uprawdopodobnić opowieść o Jezusie-Żydzie, a wszystko inne (łącznie z cudami) żywcem przepisano z dotychczasowych opowieści o Mitrze. Należy dodać, że kult Mitry, to tylko jedno z wielu powtórzeń kultu Horusa, który przed pięcioma tysiącami lat wymyślili starożytni Egipcjanie. Pamiętać trzeba także, że pierwsza wersja "nauk" o Jezusie różniła się od obecnej, bo następcy dawnych kapłanów Mitry ochoczo zaczęli ją udoskonalać, a ich wysiłek skierowany był głównie w takim kierunku, aby w niepamięć usunąć wszystko, co mogłoby wiązać kult Jezusa, znany dzisiaj jako chrześcijaństwo, z jego prawdziwym twórcą czyli cesarzem Konstantynem oraz korzeniami sięgającymi kultu Mitry. Ale, choć pracowali nad tym siedemnaście wieków, ich wysiłek poszedł na marne - mleko się rozlało i wiedza o prawdziwych początkach chrześcijaństwa właśnie idzie w świat. W co zatem wierzą chrześcijanie? Wygląda na to, że oddają pokłony Horusowi liczącemu sobie dziś ponad 50 wieków. A co się dzieje z chrześcijaństwem? Ano, dzieje się - zgodnie z wolą Konstantyna nadal pozostaje najbardziej żydożerczą religią świata.

piątek, 20 lutego 2015

MILCZ I SŁUCHAJ

A teraz milcz i słuchaj durny człowieku. Teraz dowiedz się, żeś jest tylko nieszkodliwym idiotą sterowanym od wieków przez próżniaczą, wyrafinowaną bandę religijnych oszustów. I nie ma żadnego znaczenia czy uważasz siebie za wierzącego czy też niewierzącego, bo ich ręce tak samo trzymają za gardło tych pierwszych jak i tych drugich. To oni wciąż sterują i twoim myśleniem i twoim postępowaniem. To oni decydują o czym masz myśleć, bo to właśnie oni postanowili, że wolno ci wyłącznie wątpić w ich "nauki", ale nie dopuszczają do tego, abyś dotknął ich słabizny, abyś zaczął się zastanawiać nad tym skąd i po co oni sami się wzięli. Zrozum wreszcie idioto, że nie jest ważne i nie jest warte dyskusji zagadnienie istnienia lub nieistnienia kogoś lub czegoś co nazwiesz bogiem. To tylko darmozjady w sutannach i innych cudacznych ubrankach chcieliby, aby twój umysł wyłącznie tą kwestią był zajęty, bo - dopóki tak będzie - oni spokojnie spijać będą miód z twojej głupoty.